Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poruszyła ramionami Zaborska.
— Co z tobą gadać? Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Ja ci powiadam, wiedział on dobrze, że ciebie wioska po wuju nie minie.
— Matko! — przerwała gwałtownie Faustyna.
Zaborska umilkła i wyszła do alkierza.
Damazy nie powrócił aż nazajutrz. Przyszedł posępny, zimny jakiś i siadł z daleka.
— Panno Faustyno — rzekł — cóż teraz z nami będzie? Nierówna gra. Mnie bodaj nikt wioski nie zapisze, a na fartuszku siedzieć ja nie chcę.
Dziewczęciu krew uderzyła do głowy.
— Chcesz, żebym się wsi zrzekła? No — to rychlej to uczynię, niż się zrzeknę ślubu z tobą. Na chleb zapracujemy!
I rzuciła mu się na szyję, a Damazy do nóg jej upadł.
Faustyna się Chrzanówki nie zrzekła i Damazy na niej gospodarował. Szczęściem, stara Zaborska, choć młode małżeństwo odwiedzała, nie mieszkała u nich i pokoju im nie zakłócała, ale Szurskiej, która też w miasteczku ostatka dni dożywała, powtarzała co dzień:
— Głupia dziewczyna; mogła najpiękniejszą partię zrobić. No, proszę ja jejmości, taki Butrym! Komu tu świat gubić! ale niby to są szczęśliwi!

KONIEC