Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciało, a może spodziewała się jeszcze, że się to małżeństwo rozchwieje.
Już wreszcie metrykę swą wydobył Damazy i na zapowiedzi dano, gdy jednego dnia gospodarz przyprowadził posłańca z listem, dowiadującego się do Zaborskich, których próżno po całym szukał miasteczku.
Nim dobywszy w płachtę zawiniętego papieru mógł list pokazać, zapytał go przytomny Damazy — skąd był.
— A z Chrzanówki — rzekł.
Stara Zaborska się zbliżyła do niego.
— Przecież tego skąpca ruszyło sumienie!
List jednak wydobyty, jak się okazało, z koperty, nie do starszej pani był adresowany, ale do panny Faustyny Zaborskiej.
Rzuciwszy okiem na podpis zobaczył Damazy, że pochodził nie od Lubiszewskiego, ale od regenta Woroszyłły, zarazem egzekutora testamentu śp. Lubiszewskiego.
Nie żył już dziedzic Chrzanówki i testamentem wioskę swą siostrzenicy przekazywał.
Starej Zaborskiej krew uderzyła do głowy, tak ją dotknęło to, że brat nawet na łożu śmierci jej nie przebaczył — choć przynajmniej o córce nie zapomniał.
— Niech mu Bóg nie pamięta! — szepnęła ściskając Faustysię.
Nic nie mówiąc i zostawiając je same Damazy za czapkę wziął i wyszedł smutny.
— Toż byś teraz głupia była, mając wioskę, za tego hołysza wyjść. Zapowiedzi nic nie znaczą: i od ołtarza się ludzie rozchodzą.
Faustysia spojrzała na nią.
— Matko — rzekła — ten człowiek kochał mnie, gdym nic nie miała, ja go kocham — i nie pójdę za nikogo innego. Teraz by się pewnie kochało wielu dla wioski — ale ja nikogo znać nie chcę.

328