Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sam książę chorąży, acz zmęczony i cierpiący widocznie, musiał się przyodziać strojno i miał na sobie żupan atłasowy karmazynowy, pas perski, kontusz aksamitny oliwkowy z guzami brylantowymi, a karabelę znaną jako jedyną w skarbcu, której sama obsada, pochwa i rękojeść, złoto i drogie kamienie, na trzy tysiące dukatów były szacowane.
Buty chorąży musiał też wdziać do barwy kontusza, lecz zawczasu wiedziano, że safianowych nie zniesie, choćby sznurowanych: zrobiono mu atłasowe, które na zbrzękłych nogach dziwnie wyglądały. I barwa też żupana jeszcze wybitniej bladość cery i żółtość jej wykazywała. Trzymał się chorąży, o ile mógł, prosto i wyniosło, lecz gdy na chwilę się zapomniał, wnet się garbił i głowa mu opadała. Cierpiał widocznie.
Ale też i nie dziw było, bo go od wieczora dnia poprzedzającego gratulacjami zamęczano. Przychodzili słudzy, oficjaliści, duchowieństwo; nauczyciele przyprowadzali młodzież szkolną, która wyuczone na pamięć powinszowania recytowała, a książę wszystkiego tego słuchać musiał.
Z rana już Wolskiemu powiedział chorąży, iż rad by, aby ten dzień się jak najrychlej skończył.
Ponieważ po nabożeństwie objawił gospodarz życzenie przyjęcia na osobności ks. Obłoczymskiego i siedział z nim w gabinecie jakie pół godziny, ludziom się zdawało, że i ta rozmowa niemało go znużyła i do nachmurzenia się przyczyniła. Około południa niebo się wypogodziło, ociepliło powietrze i uroczystość przez to zamkowa na świetności zyskała. Słońce złociło te oryginalne postaci, stroje, twarze zarumienione i oczy błyszczące.
Solenizant tylko nie dał się rozweselić. Stał on w kółku swych dobrych przyjaciół i znajomych, dworu-

297