Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siedź, jedz, pij.
Pokłonił mu się, nogą szastnął i ku drzwiom się posunął. Koliba za nim biegł grożąc i mrucząc.
— Ani mi się tykaj, bo ubiję! — zawołał Wątróbka. — Siedź tu.
Szedł za nim stróż do drzwi, jęcząc już tylko, ale chłopak kluczów ani myślał oddawać. Popchnął go od siebie, odwrócił twarzą do garnka, skoczył do drzwi i za sobą je zatrzasnął, a skobel założył i kijkiem go umocował.
Wewnątrz dobijał się Koliba, ale z cicha i ostrożnie, bo się snadź obawiał czegoś. Chłopak tymczasem śmiejąc się zbiegł ku drzwiom więziennym, klucza do zamku dobrał, otworzył, dostał się do wnętrza i zamknął je za sobą. Stojąc na wschodku, dobył z zanadrza stoczka, krzesiwa i siarkowanej hubki. Rozniecił płomyk, stoczek zapalił i z nim zszedł na dół wschodami. Spieszno mu było, przeskakiwał po dwa wschody. Przesunął się żywo korytarzem patrząc po drzwiach, dopóki na nich nie zobaczył kredą zrobionego znaku. Począł kluczów dobierać. Był ich pęk duży i nieprędko mu się udało znaleźć ten, który otwierał. Na ostatek zamek uległ i Wątróbka był w podziemiu, ciekawie się rozpatrując. Stoczek podniósł do góry.
Damazy leżał na wpół wsparty o ścianę, w tym stanie półsennym, w jakim go znalazł Marcjan. Usta miał otwarte, oczy osłupiałe. Twarz pokrwawiona strasznie wyglądała — bladość jej zaschła krew prawie trupią czyniła.
Zobaczywszy Wątróbkę, przebudzony, poruszył się nieco i oczy znowu przymknął. Światło raziło je, po długim nawyknieniu do ciemności.
Wątróbka szedł tu przygotowany, bo z kieszeni dobywać zaczął żywo flaszeczki i długie płócienne szmaty.

283