Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szurska głową kręciła.
— Gdyby choć mu rany opatrzyć i jedzenie można zanieść, żeby go Koliba nie zamorzył.
Domyślając się, że tu o jej interwencję idzie, spojrzała bystro Szurska i żuła żywiej, a głową potrząsała.
— Ten Wolski! ten Wolski! — zamruczała — to człek. Takim szatani dopomagają, a z szatanem sprawa, oho! oho!
Wtem zakipiało coś w garnuszku na kominie i Szurska co prędzej poszła go odstawić narzekając na tę niezdarę, która poszła i nie powracała, Zaborska, chcąc jej gniew złagodzić, sama się schyliła do garnka.
— Moja dobrodziejko — rzekła — ratuj mnie.
Na zaklęcia i prośby Szurska długo milczała, ani się wymawiając, ani obiecując nic.
Zaborska jeszcze raz się do łez uciekła, a stara się jej dała wypłakać; na ostatek wzięła ją za ramiona, zapatrzyła się jej w oczy i popchnęła ku drzwiom mówiąc dobitnie.
— No, to dosyć! słyszysz? mówię — dosyć! rozumiesz!
I drzwi sama za nią zamknęła.
Kiedy na zamku się to działo, zabawna i dziwna scena odbywała się pod bramą. Koliba siedział nad garnkiem z kaszą, którą starannie wyskrobywał, bo lubił właśnie tę, która była do boków przywrzała, gdy do izby jego wpadł zamaszysto, świstając. Wątróbka.
Wziął się w boki i począł na niego patrzyć. Zbliżył się potem i zajrzał mu do garnka — rozśmiał się, ale w tejże chwili rękę wyciągnął do leżących kluczów na ławie i pochwycił je. Koliba brzęk usłyszawszy zerwał się, garnek na stół rzuciwszy. Oczy mu się zaogniły.
Palce kościste zmierzały ku kluczom.
Wątróbka je za siebie wziął aż na plecy.

282