Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dejrzenia, aby do lochu wrzucić kazał. Są tacy, co po dziesięć lat światła bożego nie widzieli, choć winy na nich innej nie ma, tylko ta, że o nich zbój ten, Wolski, doniósł, iż krzywo na pana patrzeli. Mrą po tych podziemiach ludzie niewinni, że o nich nie wie nikt, kiedy ich nocą na wozie bez trumny wywiozą i na rozdrożu gdzieś pogrzebią. A któż się porwać może przeciwko temu panu, który tu jak król rządzi, wojsko swe ma, sądy swoje i kata, a co powie, to się spełni bezkarnie? Dokazywał i dokazuje niejeden, szalał krajczy czarnawczycki, ale i ten nielepszy! tylko nie tyle o nim słychać, bo ludzie się i gadać boją. Zbiegł ze dworu Zaranek, którego książę skrzywdził, począł się po Warszawie ze skargami nosić. Doszło to do chorążego... ano, patrzcie, naraz Zaranka przestano widzieć w Warszawie i nigdzie go nie ma, przepadł — albo on jeden?
— A ty mu służysz? — odparł z wyrzutem Damazy.
Marcjanowi po ustach przeszedł uśmiech bolesny.
— Nie znałem go tak jak dziś, gdym się nastręczył — rzekł — teraz i odejść trudno. Miałem to nieszczęście, żem mu się podobał w sprawach łowieckich. Psiarni takiej, jako żywo, nigdy nie miał jak dzisiaj. Gdy w Nieświeżu na polowaniach raz wraz przypadki bywają, u nas idzie jak z płatka. Łowczy do posłuchów dobry, ale w pole niezdatny: na mnie wszystko. Myślisz, żeby mnie puścił, gdybym za służbę podziękował?... Okuć by może kazał, a gdybym zbiegł, nie miałbym kąta, żeby się przed nim skryć.
Damazy słuchał, prawie uszom nie wierząc.
— W Koronie jak w Koronie — dodał Marcjan — jeszcze się przed tą prepotencją Radziwiłłowską można gdzie skryć albo i opiekę znaleźć; ale tu, na Litwie? oni wszystkim trzęsą, wolno im, co chcą. Z królem trzymają. Król i Brühl dla nich ślepi, widzą tylko, co oni im pokażą.

18