Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na godzinę ledwie ściśle biorąc, odpowiedział oglądając się szatan.
— Chyba ci djabli dopomagać będą?
— Choćby i tak, to waszej miłości nic nie szkodzi.
Szlachcic spojrzał w oczy mniemanemu chłopu, a ten się uśmiechnął.
— No! a co mi pan za to da? rzekł szatan.
— Co ci dam! hę! — Ależ to być nie może żebyś tego dokazał. Wieleż ty masz czeladzi?
— Jedną głowę i dwie ręce, odpowiedział szatan.
Szlachcic coraz bardziej odpowiedziami chłopa zdziwiony, ramionami poruszył, odwrócił się i zawołał:
— To być nie może, żebyś ty to zrobił! Drwisz ze mnie chamie. Gadaj, wiele masz czeladzi?
— Co waszej miłości do mojej czeladzi, byle jutro karczma była gotowa — rzekł chłop. — Jak nie będzie a zawiodę, dasz mi sto nahajów! zgoda?
— Zgoda! rzekł szlachcic mimowolnie śmiejąc się i po trochu zaczynając się lękać. — Ale ty masz coś minę, jakbyś sobie drwił ze mnie? Może ten łotr mieszczuk cię namówił, na którego mam podejrzenie, że i tamtych majstrów pobuntował, knując tylko żeby gdy karczma wczas nie będzie, załog wziąść odemnie! Ej! tylko ostrożnie wszakże ze mną! ostrożnie!
— Ale o cóż waszmości chodzi, odpowiedział djabeł, przyszlij tu swoich przystawów, każ mnie pilnować, a jeśli karczmy nie skończę, dasz mi sto nahajów. I to nie do dwóch dni karczmę ci postawię, ale do jutra rana, niechybnie.
— Toś ty chyba djabeł! zawołał szlachcic.
— Może i djabeł, odpowiedział mniemany chłop, a co waszej miłości w to wchodzić? Szlachcic się przeżegnał nieznacznie, a szatan zakrztusił.
— No! no! więc zgoda, rzekł szatan. — Już ja karczmę dokończę. — Zapłaty nawet za to nie chcę żadnej, tylko jednej rzeczy się od waszmości domagać będę.
— No — radbym wiedział czego za to zechcesz? wybąknął szlachcic oglądając się bojaźliwie.
— Śmiesznej rzeczy, odpowiedział szatan, małej rze-