Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Djabeł zawsze ciekawy, spuścił się wnet ku niemu pod postacią chłopka, wyszedł z za węgła z czapką w ręku, i słuchał skrobiąc się w głowę.
Szlachcic wołał głośno:
— O! przeklęci majstrowie! przeklęta hałastro! Daj Boże spotkać się z wami gdzie na drodze, albo gdy tylko przez moją wieś przechodzić będziecie! Pokażę ja wam, co to znaczy ze mnie sobie żartować! Dam się ja wam we znaki i porobię pamiątki po plecach!
Dla tego żem ja raz w termin nie zapłacił ich głupiego jurgieltu, porzucili mi ciesielkę i mularkę i porozchodzili się do stu czartów! Jest-że to sprawiedliwość? A tu mój mieszczanin Sandomierski, któremum karczmę najął, żąda zwrotu swoich pieniędzy i załogu, jeśli mu karczma w termin nie stanie! Do stu kaduków! Termin tak blizki! Majstrów ani dostać! Te łotry jeszcze rozgłosili że ja nie płacę!
— Za pozwoleniem jegomości dobrodzieja, rzekł djabeł wysuwając się z miną pokorną. Słyszę narzekanie, że karczma w terminie skończona być nie może. A nie mógłbym ja wiedzieć, kiedy to ten termin?
Szlachcic obejrzał się pogardliwie na chłopa i odpowiedział:
— A tobie chamie co do tego! Może te łotry wysłali cię tu na szpiegi? Dam ja ci zuchwalcze! Jeszcze śmiesz mi się urągać.
— Niech no się wasza miłość nie gniewa, odpowiedział szatan. Ja jestem wędrujący rzemieślnik, potrzebuję roboty, mam swoją czeladź, mógłbym się o tę robotę ugodzić.
— Ty obdartusie?
— A kiedy termin wasz?
— Kiedy! kiedy! za dwa dni! odparł szlachcic ze złością.
— No — to karczma stanie gotowo, rzekł djabeł śmiało.
— To być nie może!
— Będzie — rzekł djabeł znowu.
— Jakto chamie! tu jest na miesiąc roboty!