Mistrz więc musiał się rad nie rad kontentować, tem co mógł posiadać, to jest najgorszą częścią miłości, miłością bydlęcą. Szatan umyślnie wmawiał mu że innej nie było, bo się lękał aby prawdziwa miłość, nie uczyniła mistrza cnotliwym, tak jak czyni wszystkich istotnie zakochanych.
Długie tak znowu upłynęły lata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . .
. . .
. . .
. . . . .
Kilka już przeszło od czasu rozwodu mistrza z żoną, gdy on raz wracał do miasta od chorego, otoczony służbą i dworem swoim, jak zawsze skrzywiony i znudzony, nie wyspany, udręczony myślami ciężkiemi, które zwykle opanowują głowy ludzi zużytych i znużonych życiem.
Wjeżdżał właśnie z pocztem swym nu rynek, gdy obróciwszy się bez myśli, ujrzał coś, zastanowił się i gorżko uśmiechnął.
Ujrzał był właśnie Agnieszkę, niegdyś swoją żonę, która w lichej budce, przylepionej do ściany jakiegoś domu, siedziała smutna, blada, nad stosami garnków.
Okrywała ją podarta i brudna suknia, oczy miała wpadłe, włos poprzylegał do skroni, usta zsiniały, a z wdzięków dawnych, został tylko straszny wyraz oczów, który jak dawniej kochanków, teraz kupców odstręczał. U nóg jej leżał szkaradny pies bury, niegdyś jej kochanek, którego ona teraz przez litość karmiła...
Na ten widok serce mistrza zawrzało nowym gniewem, nową żądzą zemsty, odwrócił się do sług i rzekł:
— Widzicie tę niewiastę nad garnkami siedzącą? Jest to niecna złodziejka; idźcie i wytłuczcie jej garnki i psa jej obijcie.
Na rozkaz mistrza pobiegli słudzy z kijmi, a wkrótce ulica rozległa się wrzawą przekupki i wyciem burego kundla.
Gdy się to działo, mistrz powolnie przejeżdżał mimo kolasą złoconą, nasycając się płaczem Agnieszki, która poznawszy go, zasłoniła twarz rękoma i padła na ziemię.
Szatan unosił się w powietrzu nad głową mistrza
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/201
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.