Jako Twardowski odmłodził burmistrza Słomkę.
Rano było bardzo jeszcze, gdy już ktoś zapukał do drzwi mistrza, który noc całą strawiwszy bezsennie, siedział jeszcze u stoła, czytając w swej duszy dziwne naciskające się uczucia.
Otworzyły się. Był to ów pan burmistrz, któremu Twardowski doradził kadzić trupim zębem, a rada ta nie pomogła, bo nie było czarów w domu, nie djabli w nim tańcowali i hałasowali na górze, ale jejmościne gachy, bo burmistrz był stary, a pani burmistrzowa młoda jeszcze, i bardzo a może nadto wesoła. Poznał się wreście burmistrz na tem i tak mówił stanąwszy u drzwi:
— Sapientissime! wiem już co mi się w domu dzieje — młoda żona mi szaleje. Jeśli chcesz tej mojej biedzie zaradzić, albo mnie zrób młodym, albo ją uczyń starą. Pono to jednak bezpieczniej żebym ja odmłodniał, bo to dobre przysłowie, że w starym piecu djabeł pali. Jejmość moja szaleć może jak przywykła, a ja na to nie potrafię dać rady. Jak będę młodym, jeśli mnie jejmość nie pokocha, to może przynajmniej gaszkowie bać się będą. Wiem ja, mówił dalej burmistrz, iż ty wszystko mocą swoją możesz, uczyń też to dla mnie, jak waszmościna łaska.
— Rzecz to nie tak łatwa, ani ją tak z kopyta do skutku przyprowadzić można, rzekł mistrz poważnie. Przerobić człowieka starego na młodego, dzieło to trudne, długie i kosztowne.
— Ja już kosztów na to żałować nie myślę, odpowiedział burmistrz, gotów jestem gdyby mi zabrakło, zastawić się i sfantować, byle tego dopiąć; boć to