Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypijem mu w polu co znajdziem, musi choć mimowoli dać jałmużnę. — Skrzeczała sroczka na płocie:
— Jadą goście, jadą goście! Jedzie pan na czarnym wozie, a na nim biały krzyż, a w wozie koni cztery, towarzyszą mu księża! Gotujcie się na przyjęcie droga pani, bo jedzie gość! jedzie gość do was, którego czekacie!
Wszystkie te głosy, mistrz lecąc nad ziemią, zbierał w ucho i w duszę, bo je rozumiał, a wszystkie były smutne.
Tymczasem w powietrzu mijał tłumy różnych duchów i postaci, jak on lecących na Łysą górę.
Tam przesuwały się stare wiedźmy, o trzech garbach, o trzech zębach, na miotłach, na ożogach, na łopatach, z rozczochranemi włosami, rozpiętemi opończami. Skakały na kozłach, na czarnych kotach, na niedoperzach leciały.
Jedna z północy sunęła się w stępie, którą poganiała tłuczkiem, miała złote czółko na głowie, i jak wszystkie, garnuszek zawieszony u pasa.
Drugą wiozła żaba, trzecią krowa czarna, każda z nich śpiewała coś pod nosem, za każdą dymiły się spalone jakieś ziela, z garnuszka zwieszonego u pasa.
Nagle przesunął się mimo Twardowskiego skielet biały wisielca z postronkiem u szyi; za nim leciało stado wron i kruków, krakając:
— Jeszcze masz ciało u boku, wiszą ci jeszcze po biodrach kawałki, oddaj nam ciało, oddaj nam nasze!
Potem ujrzał latawca i latawicę, którzy w czułym uścisku sunęli się na Łysą górę.
Potem chochlików małych, jadących tłumami.
Potem upiory blade w śmiertelnych całunach.
Potem wilkołaki, które wyjąc jak głodni wilcy szli za nimi. I wiele jeszcze dziwnych postaci przesunęło się koło niego, nim ujrzał wreście Łysą górę, której kościół na tle niebios jaśniejszem, czerniał w oddaleniu, a podnóże jej zaroślami okryte połyskiwało drobnemi światełkami poruszającemi się w różnych kierunkach, stojącemi, migającemi. Tu bowiem u po-