Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spotkała go kukułka, ulubiona wieśniakom prorokini i mówiła mu:
— Dobry wieczór ci mistrzu, dobry wieczór! Dokąd to się tak śpieszysz? Po co jedziesz? Na co tobie ta ciekawość, po ciekawości smutek? Jedź, jedź, za kalinowym mostem, za trzema stogami, za trzema mogiłami i trzema krzyżami znajdziesz czego szukasz, choć nie znajdziesz czego szukałeś.
I poleciała kukułka.
A potem krakała mu nad uchem wrona:
— Kraa, kraa! Witaj mistrzu! Właśnie tylkom co skończyła z braciszkami krukami trupa, który z twojej łaski ćwierciami rozstawiony był po drogach. Smaczne było jego serce, piękne jego serce, różowe i miękkie. — Dzięki ci mistrzu!
— Któż to zginął z mojej łaski znowu? spytał siebie Twardowski; to chyba ten który kuł fałszywe pieniądze. Mniejsza z nim, lećmy dalej.
Gonił mistrza niedoperz i witał go trzepocząc skórzanemi skrzydłami:
— Nie poznałeś mnie mistrzu? Jam ci to jest, który wiszę nad twojem okienkiem w Krakowie i skrzydłami memi od czarów cię zasłaniam. Uwolniłem się przecie choć na chwilę, polecę do czarownic na Łysą górę.
Poleciał naprzód i zniknął w ciemnościach.
Nadleciała sowa i wołała:
— Uhuu! uhuu! czuję śmierć, polecę pod okno i uderzę o szyby i zawołam — pójdź, pójdź! A druga za nią goniła i mówiła:
— Czuję że się ktoś narodzi, polecę pod okienko i zaśpiewam — powij! powij! a śpiew mój tak biedną przestraszy, jakby jej śmierć zwiastował. Nie trzeba było siedzieć w ogródku księżycowych nocy z kochankiem — chłodne nocy księżycowe, niezdrowe powietrze, po roskoszach choroba.
Świergotały wróble, a mistrz ich rozumiał, jak mówiły do siebie:
— Polecim do stodoły bogacza, wyskubiemy kłosy,