Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pańskich i N. Pannę i krzyknął:
— Święci pańscy, Marjo Panno! ratujcie mnie nieszczęśliwego!
I ledwie to wymówił, odskoczyli piekielni oprawcy i znikli jakby ich nigdy nie było.
Szlachcic porwał się z ziemi, szybko zgarnął swoje pieniążki i rzuciwszy się we drzwi, uciekał co miał tchu lasem.
— Otóż, rzekł Twardowski odchodząc do djabła, widzisz że nie wszystkie moje rady na waszę korzyść wychodzą. Gdybym był nie podał mu myśli wołania o ratunek, byłby przepadł pod waszemi razami; a tak ocalony został i pewnie się poprawi teraz.
— Poprawi się? powtórzył djabeł ze śmiechem. Prawda! poprawi się. Wiesz-że nawet dokąd on poszedł?
— Sądzę że prosto do Bydgoszczy, gdzie pewnie pod ciężarem przestrachu nawróci się i wstąpi do klasztoru. Są tam Reformaci.
— Są Reformaci i on wejdzie do klasztoru — odpowiedział Mefistofilis, to prawda; ale czy to mu wyjdzie na lepsze?
— Ujdzie piekła!
— Ujdzie piekła! powtórzył szatan! O! wątpię, bardzo wątpię! Postaramy się o pokusy dla niego, jakbym już widział nawet wlokącego się po gościńcu piekielnym, z tą miłością złota i chciwością, które go nie porzucą do śmierci. Kto wie, czy nie lepiej by dla niego było, gdyby był nie wołał na ratunek nikogo.
Mistrz spojrzał z gniewem na szatana, odwrócił się od niego i milcząc powrócił do gospody w Bydgoszczy, gdzie kazawszy Maćkowi nikogo do siebie nie dopuszczać, zamknął się ze swemi myślami.