Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znowu z kąta, udając śmiech starej baby, wtórował nim jednostajnemu szlachcica powtarzaniu.
— Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć. Dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.
Po chwilce znowu djabeł, machnąwszy ogonem, świeczkę zagasił; chciwiec choć pociemku liczył jednak ciągle bez omyłki.
— Uparte stworzenie! rzekł bies zapalając znów świecę, umiera ze strachu, a swoje robi. Zapalenie nagłe świeczki nie uczyniło zmiany na liczącym, który ani się zająknąwszy, kontynuował.
Prawie tak całą noc przyglądając się szlachcicowi przepędzili; szatan dnia czekał, na samem już prawie świtaniu wymęczywszy dobrze chciwca, podszedł pod okno i szyderskiego dobywając głosu, rzekł nagle:
— Hej! panie Bartłomieju, a nie omyliliście się czasem, aby raz?
— Nie! odpowiedział szlachcic.
— Liczcież dalej! rzekł szatan.
Szlachcic do pieniędzy znowu, ale zapłonął cały, bo był już zapomniał na czem stanął; przewracał szelążki po desce, bełkocząc niezrozumiałe, język mu się mieszał, drżał coraz gorzej ze strachu, widząc przepadającą całonocną pracę i lękając się zapowiedzianej srogiej jakiejś kary. Powtarzał z wlepionemi w ziemię oczyma.
— Dwa, trzy, cztery; ale nie śmiało, urywano.
Djabeł śmiał się pod okienkiem.
— Mościpanie, rzekł po chwilce, zbiliście się z tropu. Zaledwie to wymówił, zatrzęsła się pusta chata, i ze wszystkich stron nalecieli do niej djabli. Ten z kijem, ten z cepami, ów z pięścią, ów z ożogiem, inny z łopatą, wpadli na grzbiet szlachcica, który jak nieżywy padł pod gradem ich razów na ziemię, nie wiedząc co począć z sobą. Twardowski czy to z litości nad szlachcicem, czy przez złość ku djabłu, zawołał nagle:
— Wołaj kogo na ratunek!
Dopiero ogłuszony szlachcic wspomniał świętych