Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

? sława jednego miasta, jednego kraju, to jeszcze nie jest sława, to się nią nazywać nie może. Ona nas więzi i pęta, bo rzucając tę stopę ziemi, znowu jesteśmy obcy światu — znowu pracować musim na drugą sławę.
— Jakiejże, mehercle, chcesz sławy, spytał zdumiony profesor.
— Jakiej? takiej zaiste, aby sobą zapełniła cały świat, aby imie moje było w ustach królów i żebraka codzień, co godzina.
— Bóg tylko świat tak zapełnia, — rzekł cicho Włoch.
— I szatan, odpowiedział Twardowski z uśmiechem.
Zdumiał się temi słowy profesor, odstąpił krok i dodał:
— Jakże to rozumiesz?
— Jak? filozoficznie, doktorze. Najwyższe dobro, i najwyższe zło, mają absolutną sławę i nieograniczony rozgłos. — Sława więc jest dwojakiego skutku przyczyną. Powiedz mi z jakiej moja mizerna wypływa?
— Z połączenia obudwuch, jeśli chcesz wiedzieć koniecznie, rzekł doktor. Uznają cię mądrym, ale odgłos powszechny przyznaje ci głęboką, czarnoksięzką biegłość, która nie od Boga, nie od essencji wszystkiego dobra pochodzi.
— Jakże chcesz, odpowiedział zimno Twardowski, żeby tłum wielkich ludzi sobie tłómaczył — kiedy ich pojąć nie umie?
— Jednakże vox populi, vox Dei, rzekł cicho doktor. Czary są rzeczą, której egzystencji pod słońcem zaprzeczyć nie można.
— Zapewne, odpowiedział Twardowski, tak jak jest szatan, tak są czary. A zatem, vale.
Vale.
Tylko co sobie dłoń podali i rozeszli się, tłum studentów spotkał Twardowskiego. — Była to młodzież wrząca i chciwa nauki, odarta lecz wesoła, głodna a rumiana. Na widok mistrza zapał powstał w tłumie, podniosły się w górę czapki i zagrzmiały okrzyki ra-