Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć o kulach i nie bardzo dobrze chodziłem, żal mi się taki zrobiło pana mojego po tej klęsce, żem spokoju nie miał, ażem się u matki wyprosił, aby mi pozwoliła dostać się na zamek i pożegnać go a pocieszyć.
W kolebcem jechać musiał. Na zamek przybywszy, com się tu spodziewał wszystkich zastać we łzach i utrapieniu, zgłupiałem, od progu spotykając dworaków i urzędników tak jakoś spokojnego umysłu i równej myśli, żem zwątpił o tem, co dotąd na uszy własne od świadków o klęsce słyszałem.
Króla zastałem w koszuli jednej i kożuchu na nią wdzianym, powolnym krokiem przechadzającego się po izbie, z której śmiech mnie doszedł od progu. Rozmawiał ze swojemi komornikami, jako niegdyś, drwiąc sobie. Na twarzy chorobę wprawdzie widać było i zmizerowanie, ale troski na niej próżnom szukał...
Zobaczywszy mnie wchodzącego na kulach, stanął, popatrzał i odezwał się:
— Cóż ty? także na Bukowinie bywał?
Uśmiechnąłem się. Westchnąłem głośno.
— Okropna klęska...
— Wojna — odparł — nic tam nie było okropniejszego nad to, co się na wojnach trafić zwykło. Pocóż się bezładnie rozprzęgli, a przednich straży i języka zaniedbali.
Zacząłem ubolewać, przerwał mi Olbracht niechętnie.
— Więcej teraz mówią niż było, aby narzekać mogli i wyklinać za swoją winę drugich!
Ręką rzucił.
— A ty? — dodał — rychło-li te kije porzucić będziesz mógł?
— Spodziewam się, miłościwy panie, iż długo ich już nosić nie będę.
— Będziesz mi potrzebny — rzekł — odpoczywaj póki można. Ja też zachorzałem niepotrzebnie, a dok-