Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmyślałem teraz w samotności tej co się tam działo z wojskiem, królem i panami naszemi, których siła tak wielka mu towarzyszyła.
Jak ludzie pamięcią sięgnąć mogli, nigdy tak ogromne wojsko jeszcze nie zgromadziło się na żadną wyprawę ani za Kaźmirza, ani za Jagiełły, gdy z Krzyżakami wojowano.
Liczono rycerstwa do stu tysięcy, ciurów obozowych i sług a gawiedzi wszelakiej najmniej czterdzieści tysięcy, wozów pewnie dwadzieścia.
Bydła stado całe gnano, ale już pono prędko się ich przebierać zaczęło. O pochodzie we Lwowie mówiono mało, a wiedziano tyle tylko, że wszyscy poszli na Soczawę i Stepanka z niej wygnać mieli.
Nikt jakoś dobrze nie wróżył tej potędze tak wielkiej, było jakby przeczucie nieszczęścia jakiegoś.
Zresztą doktór mój i ksiądz czasami tak sprzeczne mi przynosili z miasta i bałamutne wiadomości, żem wolał ich nie słuchać.
Jużem po pierwszych przebytych boleściach strasznych i gorączce cokolwiek zaczynał przychodzić do siebie, kiedy dnia jednego drzwi się otwierają na oścież, patrzę i oczom nie wierzę... Wchodzi zakwefiona matka moja, a pod rękę podtrzymująca ją Kinga.
Łzy mi się naprzód z oczów puściły, bom się tego nigdy nie mógł spodziewać ani przypuścić, że staruszka podróż taką dla mnie biedaka podjąć zechce.
Padłbym był jej do nóg, ale przykuty leżałem do barłogu mojego.
Oświadczyła mi naprzód, że chce choćby na noszach kazać mnie do Krakowa z sobą przenieść, lecz doktór nie mógł na to pozwolić. Stanęło więc na tem, iż sama z Kingą i małym dworem swoim okupiwszy się burgrabiemu na zamku się umieściła dla dozorowania mnie.
Nie byłem nigdy do żadnych pieszczot nawykły, sam sobie zawsze zostawiony, więc mi teraz to stara-