Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panom polskim, którzy z królem byli, nie okazywał wielkiej serdeczności; można się było domyślać, iż ich za króla i ze starego obyczaju nie lubił.
Ponieważ czas jakiś na Litwie przy królu miał pozostać, a potem wracając majętności swe objechać, tuszyłem więc, iż matka moja lub tu, lub gdzieindziej się z nim spotkać może, wiedząc jaka z tego dla niej radość urośnie.
Po opędzeniu wielkiej sprawy, za którą zaraz poszły pomniejsze, bo król urzędy rozdawał i o wojsku na granicy przeciwko Moskwie myśleć musiał, siedzieliśmy jeszcze w Wilnie cały maj, ale przyszły przedwczesne skwary i oznajmiono, że pociągniemy do Grodna.
Dla mnie miejsce to, zamek, bardzo smutne wspomnienia z sobą niosły, bośmy tu stracili błogosławionego młodzieńca Kaźmirza, a obraz jego w trumnie złożonego wśród zieleni i wieńców, jeszcze mi stał przed oczyma.
Na wiosnę pobyt w Grodnie na zamku znośnym był, innego czasu niewygodny dla króla, a cóż dopiero dla nas.
Od samego z Wilna wyjazdu nie wiodło się nam dziwnie. Konie padały, ludzie chorowali, łamały się wozy, gubiliśmy drogę, król dąsał się i gniewał. Zaledwie jedną biedęśmy przetrwali, druga w tąż nadchodziła. Uważałem, że i pan Jakób z Zalesia był zasępiony i nie rad ze stanu zdrowia królewskiego, któremu próżno dobierano różne jadło. Albo go jeść nie mógł, lub mu szkodziło.
Nawykły do myśliwskiego życia bez wielkich wykwintów, kiedy nieraz po chłopskich chatach jajecznicę ze słoniną i kaszę ze skwarkami, albo kluski z mlekiem jadał wcale nie przykrząc sobie, król utrzymywał, że do wszystkiego był przyzwyczajony i naturze jego nic szkodzić nie mogło.
Dojeżdżając do Grodna, gdyśmy go wszyscy znużonym bardzo widzieli, a nogi na koniu zwieszone coraz mocniej brzękły, chciał doktór Jakób namówić go, aby