Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiadomości długo nie było żadnych, jak to u nas zwykle z Rusi i Podola, gdzie zapadłszy człowiek jakby utonął.
Choć miano gońców posyłać i dawać wiedzieć o sobie, z początku ani wieści, ani języka. Król był spokojny, królowa coraz bojaźliwsza wyprawiała do Lwowa i dalej, aby się czegoś dowiedzieć.
Wiadomości przychodziły ladajakie, że Tatarów ćmy i tabory niezmierne niszczyły pobereżne ziemie, ale więcej nic. O naszych, co poszli przeciwko nim, ni słychu.
Dopiero ludzkim obyczajem, bo inaczej nigdy nie bywa, gdy się niespokojnie czeka wieści, poczęli niektórzy z palców ssać, że naszych pogromiono i rozproszono. Drudzy już to za pewne podawali, a nawet liczyli tych, co poginęli.
Słuchy te jednak pełzały nizko, do góry ich nie dopuszczaliśmy.
Wtem, pomnę jako dziś, król mnie posłał do książęcia mazowieckiego, który przybył dnia tego, aby go pozdrowił i na zamek zabrał. Nie dojeżdżając do gospody, patrzę, na ściągniętej szkapie, cały obłocony, osmarowany, brudny, ledwie go poznać, leci Bobrek, co przy Olbrachcie był, samotrzeć. Wszyscy obdarci i tak wyglądający, jakby się z rąk oprawców wyrwali.
Zobaczywszy go struchlałem, a zabiegłszy mu drogę, wołam.
— Stój! co wieziesz?
A temu w gardle tchu brakło, ale oczy zaświeciły. Podniósł rękę do góry.
— Sławne, wielkie zwycięztwo! — zawołał. — Olbracht bił się jak bohater. Tatarów tysiące trupem zalega pola pod Kopestrynem, nad Szawraną.
I ledwie dokończywszy pognał z tem do zamku. Mnie się serce rozradowało tak, żem ledwie poselstwo sprawiwszy, za nim poleciał na zamek, aby się lepiej rozpytać.