Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie wiedziałem zrazu tylko jak to spełnię, czego wymagano po mnie, gdy tegoż dnia, jakby z umysłu Olbracht mnie wieczorem spotkawszy przechodzącego, zawołał do siebie.
— Jużeś to się tak mnie wyrzekł — odezwał się — że do mnie ani zajrzysz?
— Wiesz wasza miłość, że jakom dla niej serce miał, tak je zachowałem — odparłem — ale inni zastąpili mnie, potrzebnym nie jestem.
Poklepał mnie po ramieniu śmiejąc się
— Radbym ci się pochwalił — rzekł mrugając oczyma — i moją Lenę pokazał, ale ty, stary djable, sromać się będziesz pójść do niej ze mną. Hę? Wieczorem biorę jednego Bobrka! Pójdziesz z nami?
— Dlaczegóżbym zaproszony gościem nie chciał być — odparłem po namyśle — byle gospodyni mnie za drzwi nie wyprawiła.
— Jam ci tam gospodarzem — zawołał królewicz — Gotuj się wieczorem ze mną, ale wara mi od Włoszki! Zdala się tylko do niej modlić wolno, bom zazdrosny.
Tak stało się, że mnie sam Olbracht do onej Leny wprowadził.
Teraz owego skromnego dziewczęcia ani było poznać w niewieście po pańsku wystrojonej i takie sobie dającej tony, jakby wistocie panią wielką była zawsze.
Stara kobieta czy wistocie matka, czy krewna w zwykłym ubiorze prostych wieśniaczek, ale bardzo wytwornym, była jej towarzyszką. Znać w niej było chłopiankę, bo nawet językiem takim mówiła złamanym, iż się go uczyć było trzeba, ażeby zrozumieć, choć się włoskim nazywał.
Królewicz jak sam wystawność lubił, tak i tu na nią nie żałował. Przepych więc był wielki, ale ładu i czystości mało.
Wesołość panowała jakby z nakazu dla ubawienia