Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na mnie jednak maluczkiego od dawna się nie zdawał zwracać uwagi, i zdziwiłem się, a niemal przeraziłem się tem, gdy w podróży do Grodna nie dojeżdżając, na noclegu zawołano mnie do niego.
Szedłem z bijącem sercem, lękając się, czy mnie niesprawiedliwie nie zaskarżono przed nim o pomoc Olbrachtowi w wybrykach jego, które król surowo karać był zwykł.
Zastałem go siedzącym za stołem z jednym tylko lekarzem swym, który widząc mnie wchodzącego wysunął się.
Stałem jak winowajca przed nim, ale twarz miał choć smutną, nie gniewną jednak. Podniósł oczy ku mnie.
— Niemało już lat służysz wiernie — rzekł do mnie — a nigdyś żadnej rzeczy odemnie nie żądał... Patrzałem na was i chwalę tę poczciwość. Myślałem, że los ci inaczej zabezpieczy przyszłość, abyś na stare lata miał kawałek chleba. Słyszę, że inaczej się to obróciło.
Pomilczał trochę.
— Nie masz nic... hę? Olbracht cię, słyszę, miłował i miał trzymać przy sobie, ale ten wkrótce nie będzie mógł nikomu nic świadczyć, bo wszystko strwoni... Pamiętałem o tem, abyś był słusznie wynagrodzonym.
To mówiąc król ze stołu wziął przygotowaną kartę i podał mi ją osłupiałemu ze zdziwienia. Rzuciłem się do nóg, obejmując je z płaczem wdzięcznym, lecz podniósł się zaraz i przerwał mi.
— Dosyć tego, dosyć. Bóg z tobą!
Rękę mi położył na ramieniu.
— Taka jest wola moja, abyś teraz na czas był od służby oswobodzony i jechał tam objąć, com ci dał. Powracaj rychło. Zostaniesz przy mnie, bo wiernych sług mi potrzeba, a Olbrachtowi i później będziesz mógł posługiwać.
Jakby na dany znak wszedł znowu doktór, za nim