Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedyż mi miłość wasza zapowiedziała, że przystępu do domu jej mieć nie będę.
Pokręciła głową.
— Możebym się była zlitowała — rzekła. — Lecz cóż to za podróż! czy królewicze uciekają gdzie na zamek jaki!
— Ja sam jadę!
— A poczet ten? — spytała wskazując przez okno w ulicy.
— Dodany mi przez Nawojowę, bo ona mnie ztąd wysyła.
Świętochna posłyszawszy imię matki mojej, zerwała się gniewna.
— Ha! ha! — zakrzyknęła. — Pokutnica, która uczty dla Włochów wydaje! Kallimacha, słyszę, czaszą i misą obdarzyła! Jam mu też niegdyś więcej, bo koszulę dała, gdy jej na grzbiecie nie miał. Brać on umie, ale na tem koniec.
Wtem podumawszy trochę, dodała:
— Z Nawojową sprawa inna! dłużej może ją obdzierać i nie tak prędko porzuci. Ciebie wyprawują precz, aby im samym swobodniej było.
Oburzyłem się niezmiernie i krew mi do głowy nabiegła, tak, że z gniewem odpowiedziałem, ażeby matki mej do niego nie przyrównywała... dodając, że to co uczyniła dla Kallimacha, nie w innej myśli było, tylko aby mi go pozyskać.
Świętochna się rozśmiała, a widząc mnie tak zburzonym, aby ułagodzić zawołała na Luchnę.
Wiedziała że tem mnie uspokoi.
Wyszło całe zarumienione dziewczę, które pozdrowiłem nie zważając na przytomność gospodyni, a razem uwiadomiłem, że zmuszony jestem na dłuższy czas Kraków opuścić.
W kilku słowach wytłumaczyłem, iż to nie z własnej woli czynię, ale rozkaz opiekunki mej spełniam.
Świętochna cała w myślach jakichś, niewiele na