Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się bardzo pokaźnie i obronnie. Osada była znaczna, ludzi mnóstwo, dwór, żołnierz, straże, jak gdyby jutro na wojnę ciągnąć mieli.
Ruch na zamku o trzech podwórcach ogromnych panował wielki. Szeliga mnie z sobą do swoich izb zabrał, kazał spoczywać, a sam oświadczył się panu mnie zalecić.
— A no, musicie poczekać, bo nasz Władek siła na głowie ma, przystęp do niego niełatwy.
W istocie postrzegłem, że ludzi tu różnych napływało wielu, posłańcy wychodzili i przybywali ciągle, oddziały wyprawiano, inne ściągały, a szlachty różnej było mnóstwo. Na dolnym zamku, jak go tam zwano, stoły były ciągle zastawione, gawiedzi koło niej mnóstwo, przyjęcie niewytworne, ale piwa i mięsa lada jakiego nie skąpiono.
Ponieważ i mnie tam do jednego stołu posadzono, a uważano za swego, w rozmowie zaraz dowiedziałem się, że jeden oddział powracał, który plebanię sąsiednią złupił.
Inni opowiadali o kupcach z Kijowa, których przed niewielą tygodniami z życiem tylko w koszulach puścili.
Uszom niedowierzałem, ale niepodobna było wątpić, wielki ten pan, wojewody syn, Toporczyk, łupieżą się po gościńcach zabawiał, nie znajdując w tem nawet nic zdrożnego.
Mówiono wprost, że oddział cały miał królowi służyć, a żołdu nie odebrał, więc radził sobie jak mógł. Z głodu umrzeć nie chcieli, a rozpuszczać ludzi nie życzył sobie Domaborski.
Jednem uchem to mi wpadało, a drugiem o dworze pana, jego wspaniałości, bogactwie, i wesołem życiu na zamku.
Do dnia następnego, gdym miał otrzymać posłuchanie, czas był się po zamku rozpatrzeć, bo nikt tego nie bronił.
Zbrojownie, skarbce, składy, stajnie, spichrze zaj-