Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi nic, ciągle powtarzając: iż Panu Bogu dziękuję za to, że mnie ma pod ręką, bo lada chwila nawał być może do czynienia. Służba to była wistocie ciężka i upokarzająca, bo starego żal się robiło, a w niczem mu pomocnym nie mogłem być.
Kładnąc się wieczorem do łóżka zabierał mnie z sobą, aby jeszcze żale i lamenty rozwodzić przedemną, ale tu przyszło już do istotnych zwierzeń.
Naprzód mi o synu tym księdzu napomknął, powoli wynurzać się zaczął, rozpłakał, ręce łamał i wygadał się ze wszystkiem.
Właśnie szło o to, ażebym list groźny do niego napisał, a starosta zaklinał się, że uchowaj Boże większego zgorszenia, sam go, chociaż duchownego zamknie i w więzieniu trzymać będzie. Ważyłem się mu powiedzieć, że jeżeli groźby dotąd nie skutkowały, możeby inaczej należało przemawiać do niego, starać się poruszyć serce, zakląć na miłość ojcowską i t. p.
Myśl ta bardzo mu się podobała. Kazał mi tedy raptularz nazajutrz przygotować, a wolnym czasem razem mieliśmy go odczytać.
Z tem szedłem do izby, gdy nazajutrz rano podwórzec nasz, w którym nigdy spokoju do późnej nocy nie było, wrzawą taką się rozległ, iż równemi nogami porwałem się z łóżka.
Sołtysiak wpadł do mnie.
— Dopieroż mieć to będziemy ciężką przeprawę — zawołał — ksiądz Jan przybył ze swemi.
W podwórzu rżenie koni, ujadanie psów, śmiechy czeladzi słychać było bez żadnego dla ojca i urzędnika poszanowania.
Starościńska służba cała latała jak oparzona, ksiądz archidyakon gnieznieński, dziekan łęczycki, gdyż takie nosił tytuły, w towarzystwie ichmościów Plichty i Komeskiego, sług swych wiernych, a dworzan i czeladzi dziesiątka rozgaszcza się we dworze. Ojciec ani mógł, ani chciał mu się w czem sprzeciwiać.