Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyznaję się, żem ciekaw bardzo oglądać tego syna marnotrawnego, odziałem się żywo i zbiegłem do izby starosty.
Siedział on tu, ale nie mając czasu się przyodziać, jak z łóżka wstał, kożuch tylko na siebie narzuciwszy, w koszuli jednej syna przyjmował.
Ksiądz, którego trudno było poznać, iż duchownym się zwał, w sukni krótkiej, w butach z ostrogami, młody, przystojny mężczyzna, z oczyma bystremi, z włosem długim wedle obyczaju ówczesnego w puklach na ramiona spływającym, żwawo biegał po izbie. Tylko jego głos słychać było, gdyż starosta cicho się odzywał i siedział jak przybity.
Gdym wszedł, skinął stary na mnie i dał znak, abym nie przeszkadzał ich rozmowie, cofnąłem się więc. Wtem odwołał mnie nazad i wskazał na sypialnię, abym tam na niego czekał.
Drzwi tylko cienkie przedzielały mnie od izby, w której dalej się rozpoczęta ciągnęła rozmowa. Głos ojca był błagający, syna szyderski.
Rad nie rad słuchałem.
— Co komu do tego jak ja żyję! — wołał ks. Jan — ja za siebie sam przed Panem Bogiem odpowiadam. Wyrostkiem nie jestem, bakałarzów nie potrzebuję.
— Nietylko bakałarz, ale rózgaby się przydała — przerwał starosta — tak, tak. Wstyd czynisz Odrowążom. Pomnisz na Jacka i Czesława.
— Ale ba! Wszyscy Odrowążowie świętemi być nie mogą — rozśmiał się syn. — Ja do stanu duchownego nie miałem powołania i nie mam, a Dorotkę jakem kochał tak ją miłuję. To darmo. Przecież Jakób, mąż jej, nie skarży się na mnie? Cóż komu do tego!
— Jakób ślepy jest i dobroduszny — zawołał ojciec — a przecie Mikołaj brat jego, wojewoda mazowiecki, przyjeżdżał umyślnie do mnie z żalem na was.
Rzucił się ks. archidyakon gwałtownie.
— Ja go rozumu nauczę, pana wojewodę — krzy-