Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ojciec! ojciec! co z nim?
Nie chiałem mu serca zakrwawiać i szepnąłem.
— Nie wiem, a no pewnie się uratował ucieczką.
Oznajmiłem, że Długosz w swym domu czeka na niego. Nie wahał się długo, wyszedł do niepoznania osmolony sadzami, miecz swój ogromny w piecu porzuciwszy. Nałożyłem biret i opończę i pod rękę wziąwszy, wyciągnąłem go z sobą.
Nie było daleko od dworku Krzaczkowej do kamienicy kanoniczej, ale nigdy mi się w życiu droga dłuższą nad tę nie wydała.
Chociaż co najzajadlejsze pospólstwo pod ratuszem się znajdowało, nie brakło i tu oszalałych, pomiędzy któremi przechodzić musieliśmy, niemal ich potrącając.
Tęczyński szczęściem czy nie słyszał, czy nie zrozumiał krzyczących na całe gardło a rozpowiadających o tej zemście krwawej. Nikt po drodze nie zaczepił nas, i gdy przed otwierającemi się skwapliwie drzwiami domu księdza stanęliśmy, odetchnąłem lżej.
Wpuściłem go wewnątrz, a że mnie już tu nie było co czynić, ku zamkowi pośpieszyłem.
O sobie, z jakim szwankiem na ciele i duszy z tej gorącej łaźni wyszedłem, mówić zaniecham. Stłuczony, zbity, ogłuszony, strwożony tem com oglądał i przebyłem, rankiem już dobiłem się do furty, a potem do swoich. Maryanek i Zadora opłakiwali mnie już, nie widząc powracającego, i sądzili, że mnie też tam nieszczęście jakie spotkać mogło, a Zadora się już na zwiady wybierał.
Opadli mnie z krzykiem i radością całym widząc, abym im mówił co się ze mną działo, ale z przyczyn wielu całkiem się im spowiadać nie chciałem. Nie miło mi było chwalić się z tego, co było więcej dziełem przypadku niż mojem, a wreszcie na dworze taka niechęć była do Tęczyńskich, żeby mi to może wyrzucano, com z powinności chrześciańskiej spełnił.