Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdym wpadł zdyszany, chłopię mnie ledwie dopuścić chciało do pana. Na hałas u drzwi, wyszedł dopiero sam ksiądz Jan, z różańcem w ręku, a twarzą surową i namarszczoną, jaką zwykle miał. Dobrego serca był mężem i umysłu wielkiego, ale w duszy goryczy dużo nosił i z ust mu się wylewała rada, nikogo nie szczędząc.
Poznał mnie, czy przypomniał sobie, że u ks. Kantego widywał.
— Czego chcesz? dlaczego się dobijasz? co wśród tych pijaniców robisz? — krzyknął na mnie. — Czy to tu miejsce dworzaninowi i słudze królewskiemu!
Wtedy ja ośmieliwszy się, wołać począłem, że dla miłości Chrystusa proszę, aby mi z sobą chwilę pozwolił pomówić na osobności.
— Ojcze — dodałem — o żywot ludzki chodzi.
Nie mówiąc słowa, zawrócił, prowadząc do izby, w której pracował, a gdzie się obrócić było trudno dla ksiąg, pulpitów i papierów, co ją zawalały.
W krótkich słowach opowiedziałem mu, com uczynił. Zdumiał się i błogosławiąc krzyżyk mi nad głową uczynił.
— Ojcze — rzekłem — rady innej nie ma, chcemy-li życie młodszemu ocalić, ja go tu przyprowadzić muszę, a ztąd pogodniejszej chwili albo na zamek, lub za miasto.
— A jakże go ztamtąd weźmiesz? — zapytał — kiedy ta szuja oszalała ulice zalega?
Pilno to uczynić, dopóki nie zadnieje, bo go popoznają.
Na myśl mi przyszło, żeby mu opończę czarną księżowską i biret, jaki klerycy i księża naszali, zanieść, i tak odzianego przyprowadzić do domu ks. Długosza.
Nie było też do wyboru innego nic. Zwinąwszy węzełek, pobiegłem z nim do Krzaczkowej.
Gdy się do pieca zbliżyłem, wywołując go ztamtąd, pierwsze słowo, którem od niego usłyszał, było: