Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednego dnia, kiedym przypadkiem w podwórcu biskupiego dworu stał u ganku z drugiemi pacholikami, spostrzegłem u bramy człeka, który ostrożnie wewnątrz zaglądał, wnijść nie śmiejąc. Wszyscy wraz ze mną widzieli to, a na odzież jego spojrzawszy, przyczyny się łatwo domyślili.
Naówczas już tak królewskiego dworu ludzie, jak i biskupiego i innych możnych panów łacno się po tak zwanej barwie rozpoznawali. Prosta tego była przyczyna, że tak król jak biskup i inni swoją służbę odziewając, zakupywali u sukienników sukno flamskie jedno dla wszystkich, jedni krawce suknie im szyli. Królewscy ludzie mieli barwę granatową a bramowanie przy niej czerwone, po czem ich każdy poznawał.
Długą też kapturkiem opończę taką miał na sobie człek we wrotach stojący, który w dziedziniec wnijść nie śmiał. Z królewskich ludzi do biskupa naówczas mało się kto ważył, chyba był posłanym, bo między służbą zamkową i biskupią tak jak między dworem naszem a Wawelem, jakby obrus rozrzezany był. Ciekawym będąc człeka tego, sam nie wiem jak, pchnięty czemś, podbiegłem ku wrotom, a nie dochodząc do nich, małom nie krzyknął z radości wielkiej.
Poznałem w tym człeku Gajdysa mojego, a wątpić nie mogłem, że się on tu nie do kogo skradał tylko do mnie. Byłbym się mu na szyję rzucił zaraz, ale i on mi dał znak i ja się uląkłem, że na nas ludzkich oczu tyle patrzało, podszedłem więc spokojnie i miałem tyle mocy nad sobą, żem mu popołudniu przy kościele św. Anny czekać na siebie polecił. Poczem Gajdys się śpiesznie oddalił, a ja powróciwszy do służby biskupiej, na zapytania jej powiedziałem, że nie znajomy ten pytał o kogoś, ale na dworze biskupim niebywałego.
Poczęli się wszyscy z królewskiego sługi wyśmiewać, drwić i na tem się skończyło.
Mnie piekło już co naprędzej na ulicę św. Anny