Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Troszczył się tylko, żebym sakw nie pogubił, w których parę ksiąg niosłem, a oczy mu się śmiały w stronę ku miastu swojemu poglądając.
W Krakowie się nas pono tak rychło nie spodziewano. Szliśmy naprzód z dziękczynieniem do grobu Stanisława świętego, przy którym się pomodliwszy, ks. Jan z wesołą twarzą do swej celi pośpieszał.
Lecz już w ulicach, kto go ujrzał, biegł do ręki i do błogosławieństwa, a zobaczywszy radowali się wszyscy tak, że za nim szli i nimeśmy do kollegium podążyli, cały sznur ciągnął za nami.
Był już naówczas mój ks. Jan w takiej sławie świątobliwości wielkiej, że go za życia błogosławionym uznawano, powracał z Rzymu uświęcony jeszcze pielgrzymką i błogosławieństwem apostolskiem, więc choć skraju sukni jego chciał każdy dotknąć, choć słowo z ust jego posłyszeć.
Przybywszy do kollegium ledwie miał czas uklęknąć przed obrazem Chrystusa, gdy wieść po Krakowie się rozchodząca o wracającym z podróży, zgromadziła do celi, do sieni, do drzwi profesorów, kanoników, kollegiatów i ludzi wszelkich tyle, że się ani docisnąć mogli do niego.
Całowali go wszyscy po rękach, witali, pytaniami zarzucali a cieszyli się, że cały i zdrów powracał tu, gdzie po nim tęsknili.
Łzy widziałem w oczach jego, bo mało co mówić zrazu mógł, tak był poruszony.
Mnie też dawni towarzysze opanowali, abym im prawił o podróży, dziwując się, żem się opalił, schudł, a drudzy powiadali, żem urosł. Chociaż z Rzymu pobłogosławionych medalików, paciorek i różnych świętości dosyć się przyniosło, ale niemi nastarczyć nie było sposobu.
Znużenie drogą, mnie się następnych dni mocno czuć dało tak, żem pokładać się musiał, a na księdzu Janie nic nie było widać, krom wielkiej pociechy, że ślub swój spełniwszy do celi powrócił. Nazajutrz