Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W izbie gościnnej nie zmieniło się nic, pogniły tylko więcej podłogi i pyłem okrył się sprzętu bogi. W pokoiku który Lucia zajmowała, znalazła łóżko swoje próżne półki, i powbijane w ściane kołki, na których ostatek sukienek wieszała — tu było jej miejsce obok ojcowskiego alkierza, z którego teraz dochodził ją głos pacierzy a nocą mogła każdy jęk starego posłyszeć.
Wracała do tego życia jakie tu pędziła dawniej, z tą samą rezygnacyą z jaką raz pierwszy rzuciła wszystko, idąc spełnić obowiązek. Puściej tylko daleko było tu teraz, ani promyka nadziei! Zygmunt biedny leżał na Powązkach, matka była w grobie, ojciec już z łóżka nie wstawał.
Mogłaż go córka opuścić i zdać na najemne ręce?
Dla niej życie nie miało już wdzięku, sztuka nawet stała się niemal obojętną, zbyt ogromnem brzemieniem przywaliły ją losy, zdrętwiała od niego. Stanęła w okienku. Blady księżyc świecił na łysych polach, na których siwej płycie gałęzie czarne starej gruszy siatką dziwaczną się plątały. Był to jakby obraz jej życia. Szara dal odblaskami przeszłości oświecona, ciemnemi smugi przecięta.
Stała długo jak posąg, spoglądając to w okno, to na przyniesiony swój tłumoczek odarty, gdy głos ojca zawołał Łukowej. Poszła ona sama. Lękała się jednej rzeczy tylko, pytań o Zygmunta. Na co mu miała serce zakrwawiać, mówiąc prawdę, a jak straszliwie trudno fałsz przechodził przez usta!
Odgadła myśl ojcowską, w istocie upominać się zaczął o syna, chciał wiedzieć o nim. Aniela kłamała mężnie, choć łzy się jej cisnęły do oczów. Uspokojony stary, do snu się położył pobłogosławiwszy córkę.