Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc tedy chcesz chyba abym sądownie dochodził?
— Co się Panu Bogu ze mną uczynić podoba, — odezwał się Zarzecki, — ja to przyjmę z ręki Jego. W turmie się już siedziało.
Niecierpliwie rzucił ręką pan Szumiński.
— Zakamieniały jesteś człowiek! krzyknął.
— I takim już umrę, — dokończył spokojnie Jakób.
Stali naprzeciw siebie jak dwaj zapaśnicy, aż starościc powoli mięknąć zaczął.
— No, słuchaj, — odezwał się przystępując i po ramieniu go klepiąc. — To ci się chwali, dzielny jesteś, słowo daję, takich ludzi ze świecą dziś szukać. Admiruję! Ale ja ci powiem jedną rzecz. Śmiertelni jesteśmy, wódkę pijemy, jednego wieczora palnie apopleksyjka, zadrzesz nogi i kapitał nieboszczki będziesz miał na sumieniu.
Zarzecki się zapomniał i wybuchnął gwałtownie.
— Ho! nie! na to się poradziło!
Tych słów dopowiedziawszy ledwie, nagle za język się ukąsił i zmięszany głowę spuścił. Starościcowi zdawało się że go wziął już i śmiać się począł.
— No! widzisz! sekretu już nie ma. Ponieważ poradziłeś na to, racz że mnie udzielić wiadomości jak.
Zarzecki już był ostygł i przyszedł do siebie.
— Ale to mi się tak wyrwało, — zawołał — nie wiem co! Ja człowiek nie do rady, bom sam sobie jej w życiu nie dał. — Et!
— Niechże cię dunder świśnie! — zawołał zaperzony Szumiński. Co ma być niech się stanie. Niechcesz gadać po dobrej woli, powiesz przymuszony.
— Co nie to nie! — odezwał się stary i jakby go to od wszystkich już względów dla pana starościca zwolniło, wy-