Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Guwernerem u Du Royerów!
Panna Drobisz uderzyła w grube ręce.
— A toż co? czyż może być!
— Dopiero dziś dowiedzieliśmy się o tem! Gdyśmy po raz pierwszy tam byli, o Bożym świecie nie wiedząc, mówiliśmy z nim... Nadzwyczaj, niesłychanie przyzwoicie wygląda — powiadam ci! wzięliśmy go za kogoś z naszego towarzystwa.
Panna Drobisz nietylko gniew pani podzielała, ale nieskończenie więcej była oburzoną na tego — hołotę, który śmiał zbliżyć się do anielskiej paniusi — i podnieść oczy na nią.
Nie wiedziała o niczem!
Uderzyło ją niesłychane zmięszanie Idalii i wrażenie jakiego doznała.
— A! proszę paniusi! — odezwała się. — Ja przysięgam że to jest podła szykana tych niegodziwych Du Royerów. To było napięte, obrachowane! To jest nikczemność. Jabym z niemi zerwała raz na zawsze!
Żeby śmieli przeciwko państwu protegować tych nikczemnych ludzi. Cóż pan na to?
— Oboje zostaliśmy oburzeni tą omyłką, — odezwała się Idalia znacznie mniej okazując gniewu niż sługa się spodziewała. Jednak ja Du Royerów nie obwiniam. Sama mi mówiła, że z jej synem razem nauki kończył i że on go do ich domu wprowadził.
— I jakże ten przybłęda wygląda? — spytała Basia.
— Mówiłambo ci już, — kwaśno odparła pani, wszyscyśmy się oszukali, tak ma przyzwoitą minę.
Powiadam ci, ja go sama wzięłam z początku za jakiegoś kuzyna domu.