Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani!.. — wykrzyknęła faworyta, — a! to coś okropnego!
Pod ciężarem tego wyznania schyliła głowę Basia i zwolna zaczęła panią rozbierać.
Pan Onufry, choć nie miał powiernika, bił się po swoim pokoju chodząc z myślami nieprzyjemnemi. Przychodziły mu do głowy następstwa tego wciśnięcia się do domu sąsiedzkiego syna ludzi, którzy tyle od niego ucierpieli. Naturalnie, oczernią nas, zohydzą. Skarżyć się będą! wszystka wina na nas spadnie. Miłe rzeczy! Śliczne rzeczy!
Nienawykły sam sobą kierować pobiegł pan Onufry do salonu szukać żony, ale tu długo na nią oczekiwać musiał, gdyż rozmowa z Basią dużo czasu zabrała.
Pani Idalia miała przytem czas rozmyśleć się nad dalszem postępowaniem z — Hołotą.
Gdy się ukazała w salonie i mąż niespokojny, unikając angielki i niemca, odprowadził ją na stronę, odzyskała była przytomność i krew zimną, przynajmniej pozornie.
— Mój aniele drogi, no cóż ty mówisz o tem? — począł pan Onufry. Zastanowiłaś się nad następstwami? Są to okoliczności mogące wpłynąć na nasze stosunki.
Ja, ja ci się już przyznam do wszystkiego.
Tu pocałował ją w rękę.
— Pragnąłem ci uczynić niespodziankę, chciałem odkupić dożywocie od Zarzeckiego, aby się ich ztąd pozbyć. Stary pijak oddaje mi to za tysiąc kilkaset rubli. Co tu robić! Gotowi i w tem widzieć krzywdę! wziąć na języki!