Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak mój młyn stanie, — dodał Zarzecki, tak ja nikogo nie potrzebuję. Złotem mnie obsypią. Zobaczysz. — za wszystkie czasy odpoczniecie w dobrobycie. Lucia sobie będzie grała po całych dniach i śpiewała, a tobie wioskę kupię i ożenię cię z taką paradną panną, że — zobaczysz!
Roześmiał się syn, stary też rozpromieniał marzeniami.
— Ale ty jesteś pewnie głodny? — rzekł nagle schodząc na ziemskie padoły. Wódkibyś się nie napił?
— Nie piję nigdy, — odparł syn.
Stary się jakoś zarumienił.
— W wódce bo znowu złego tak dalece niema nic, — odezwał się trochę plącząc, byle jej nie nadużywać. Siły dodaje.
Przeszedł się po izbie.
— U mnie prócz chleba i czosnku, nie ma nic, — rzekł po przestanku — a Lucia żeby ci choć chleba dała i mleka? A i kawy by ci mogła zgotować, bo dla matki jest pono kawa. Ja jej nie potrzebuję. Ja już takem się odzwyczaił, że i za mięsem nie tęsknię, aby chleba kawałek. Dalibóg. A no i z tem mi dobrze! Chleb, woda i nie ma głodu, mówi chłop i ma racyę. Reszta wymysły ludzkie. Człowiek nie na to stworzony aby sobie palce oblizywał, lecz żeby Boga chwalił usty i uczynkami. — Ot, co.
Równy prawie kłopot był z przenocowaniem syna jak z nakarmieniem, bo i siana na najprostsze posłanie, dostać nie było można.
Zygmunt śmiejąc się upewniał, że na starej kanapie pod płaszczem doskonale się wyśpi. Lecz do snu było daleko. O cokolwiek potrącili w rozmowie, z każdego wyrazu długi wysnuwał się wątek... Nie widzieli się dawno, syn mało wiedział o rodzicach, oni o dziecku. Pytaniom