Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i odpowiedziom nie było końca i późno w noc dopiero znużenie napędziło do spoczynku.



Przed wspaniałą toaletą, okrytą mnóstwem cacek misternych, siedziała piękna pani Idalia, której Basia trefiła, z ostrożnościami niezmiernymi, prześliczne, długie włosy. — Nikt oprócz panny Drobisz dotknąć ich nie śmiał, bo nużby wyrwano choć jeden z tych kosztownych jedwabnych, długich promieni, które otaczać miały bóstwa czoło?
W blasku światła bijącego z okna wprost, jeszcze niedokończywszy pieszczot i obrzędów czci płci swojej alabastrowej poświęconych, pani Idalia wydawała się troszyneczkę już przywiędłą. Twarzyczka była zawsze wdzięczną, jeszcze, rysy się nie zatarły, nie zgrubiały, blask oczów nie gasnął, usta dziecinnym uśmieszkiem się ściągały, dwa dołeczki cudowne mając po stronach obu — ale około powiek jakby cień przyszłych zmarszczek występował, około noska czasem policzki zbyt ostremi odcinały się liniami, świeżość skóry dawniej puszkiem młodości pokrytej, od kosmetyków cierpiała i puszek zmieniać się miał ochotę w ciemne włoseczki, o których wyplenieniu była mowa po cichu.
Basia utrzymywała że to są przywidzenia i że najdroższa pani nigdy nie była piękniejszą, przecież właścicielka tych wdzięków wzdychała i bywała smutną. W salonie, gdy się ożywiła, po obiedzie gdy krew obiegała silniej, przy świetle, w pół mroku, była to jeszcze dawna Idealia, ale w pokoju własnym przed zwierciadłem widziała już swą przyszłość. Coraz też więcej sprowadzano owych cudownych eliksirów, proszków, smarowideł, farb, które