Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z młodym Zdzisiem Du Royer poznałem się na naukach będąc razem, — mówił Zygmunt — przez niego dostałem się do jego młodszego brata. W tym domu jestem prawie jak przyjaciel. Jechali na wieś, wzięli mnie z sobą. Nie chciałem dawać znać wcześniej o sobie — ale, ojcze, ojcze kochany, wyście tu cierpieli, wam zbywało na wszystkiem, a ja — nie wiedziałem o tem... Dzięki Bogu, ja mogę bez żadnego uszczerbku dla siebie wypłacić wam choć odrobinę mojego długu...
Lucia mi mówi że ojciec płaczesz, opuszczając tę chatę. Po co ją opuszczać? na co sprzedawać — ja się z wami podzielę zarobkiem.
Mówił prędko i cały przejęty, Zarzecki ciągle się zdawał modlić.
— Żal mam tylko, srogi żal do Luci, że mnie pieszcząc, nie pisała prawdy, że mnie oszczędzając, skazywała siebie i matkę i ciebie...
— Cicho już, cicho, — daj pokój — odezwał się stary, kiedy się wszystka bieda kończyć zdaje, nie gadajmy o tem.
Wpatrywał się stary w syna i widać było pociechę z niego, ale i zdumienie. Nie spodziewał się pewnie w nim znaleźć tak wyszlachetnionej istoty, która mu się prawie pańsko wydawała.
Toż samo wrażenie uczyniła na nim w pierwszych chwilach po przybyciu Lucia, ponowiło się ono widokiem syna. W duszy może wolałby go był znaleźć trochę podobniejszym do siebie. Tych dwoje dzieci tak jakoś daleko od swej kolebki odeszło. Zarzecki nie dał poznać co czuł, może niejasno sam tłumaczył się sobie z własnego uczucia — lecz coś go bolało. Myśl rozmierzywszy odległość w jakiej stały dzieci od niego, mogła też przewidy-