Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żebym ja pieniędzy wzięła, — rzekła — nie mam już nic — nic. Wszystko poszło!
Rozpostarła ręce. — Fiu! nie ma!
— Gdzież? jak? — zapytałem.
— Ot, to ciekawy jesteś, — rzekła żartobliwie. — Wszyscy dziś tracą, albo to ja nie miałabym prawa mojej krwawicy przeszastać? Poszła już, poszła.
— Więc cóż? chyba ją zakopać kazała, — przerwał pan Onufry.
— A, i za to nie ręczę, — rzekł Bendrzyński, ale jeżeli kto zakopywał to chyba Zarzecki.
— Przecieżby dziś taki cierpiąc niedostatek...
Nie dał dokończyć mówiącemu gospodarz.
— Otóż, ja powiem mojemu dobrodziejowi, — rzekł — ja znam Zarzeckiego z dawnej daty — to człowiek co umrze na worku a nie ruszy go. To pewna.
Odetchnął nieco.
— I to się źle pono stało, — dodał, — że państwoście na razie do niego się ostro wzięli. Lepiej było ugłaskać, przyhołubić, pociągnąć i starać się go sobie pozyskać.
— Mam wstręt do tego człowieka, — rzekł pan Onufry. Zwyciężyć go nie mogę.
— Jednak, gdyby się z nim inaczej jakoś wzięło, kto wie? kto wie?
— Dziś, to po czasie! — mruknął gość — wolałbym się go pozbyć, co nie przeszkadza że na oku bym trzymał. Idzie mi tylko o pieniądze.
Na to powtórne zagadnięcie, gospodarz zmilczał, podniósł się ze stołka i zagadnął.
— Czemże bym mógł służyć? może wina kieliszek?
Pan Onufry chciał już mu odpowiedzieć że najlepiejby mu pieniędzmi usłużył, lecz widocznem było że tego