Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale wszędzie nam będzie dobrze! — rzekł grzecznic pan Onufry. Dawno zbierałem się, szanownego sąsiada odwiedzić, a zawszem się obawiał zrobić mu subjekcyę, bo wiem że pan dobrodziej gości nie lubi!
— Panie, takich jak dzisiejszy, niech się na kamieniu rodzą! — wrzawliwie zawołał, lubiący głośno krzyczeć Bendrzyński. — Ale panowie toście do wygód i elegancyi nawykli, a ja chudy pachołek!
— O! o! zaprotestował Onufry.
Rozmowa ta odbywała się w progu sieni zarzuconej gratami, w której oprócz innych sprzętów, kilka tylko co porzuconych kądzieli prządek widać było, przez otwarte drzwi pięknego niegdyś salonu wyglądał warstat tkacki. Zapach cebuli, zgrzebnego płótna, butów prostych, wódki, chleba razowego i wyziewów pracowitego ludu, powietrze zapełniał.
Gospodarz prowadził zwolna, jeszcze się namyślając dokąd.
— U mnie tu taki gospodarski nieład, że jak Boga kocham....
— Niechże pan nie robi ceremonii, — rzekł pan Onufry.
Po wahaniu się jeszcze chwilkę, otworzył drzwi Bendrzyński i wprowadził do bawialni.
Zachowała ona z dawnych czasów gzemsiki i złocone sznury, jedno potłuczone zwierciadło i komin marmurowy, zamurowany cegłami. W miejscu jego postawiono piec prosty lepiony, któremu drzwiczek brakło. Smuga czarna świadczyła że dymiło. Stół pochylony, kanapka wysiedziana okryta perkalikiem podartym, kilka krzeseł i parę prostych stołków z serduszkami w desce, stanowiącej oparcie, ławka pod oknem, na której leżała zapomniana chustka