Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pisarz głową poruszył.
— Nie moja to rzecz, — odezwał się — targować — ale niech pan sam zważa. To jest dożywocie. Daj Boże panu jak najdłuższe życie, wszelako średnio trzeba rachować, pan już pewnie pod sześćdziesiąt?..
Stary pokiwał głową.
— Oni pewno nad lat dziesięć nie będą liczyli, — rzekł pisarz — a rocznie co to warto? Może trzydzieści rubli! pewno nie więcej! Jeżeli trzysta rubli zaofiarują to dobrze...
Zarzecki słuchał jakby nie rozumiał, znać było że cały ten targ, sprawa i ustąpienie z dworku były mu nad wyraz przykre. Nie miał siły sprzeczać się z Więckowskim.
— Ja państwu jak najlepiej życzę, — kończył pisarz — ale ja w tem nic nie stanowię.
Można było posądzić starego że tylko z musu w targ wchodził i chciał więcej uspokoić sumienie, niż dobić go, poruszył ramionami, jakby mu to było obojętnem...
— Nie, nie, — rzekł — od tysiąca i to gotówką nie odstąpię.
Więckowski się obejrzał ostróżnie czy kto nie słucha.
— A i to pewno, proszę pana, — szepnął, — że — tysiąc rubli w kasie u nas nie ma i nieprędko będzie.
— Cóż mnie do tego! — mruknął Zarzecki.
— U nas pieniądze jak się tylko okażą, pani sobie, pan sobie, a rządca sobie, rozrywają na wszystkie strony! Tysiąc rubli to okrągła sumka.
Nie poruszyło to starego, który się zdawał myśleć o czem innem.
— Pan od tego nie spuści? — zapytał pisarz?