Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwał się hrabia wracając do rąk swoich i zmieniając pilniczek prosty na zakrzywiony.
— I nikomu ani słowa! — palce na ustach kładąc, dodała panna.
— To się rozumie... — zaczął zcicha p. Onufry. Prawdziwej byś sztuki dokazała, ale dla Basi nie ma nic niepodobnego! Ja to wiem! Pozbylibyśmy się obrzydłej tej załogi brudnej z pod boku i wspomnienia przykrego! Całej tej familii, która tu nas brawuje, na mocy niby jakiegoś prawa.
— Zatem mam pańską plenipotencyę? — śmiejąc się zakończyła panna Barbara.
— Najzupełniejszą, — rzekł hrabia ponawiając uśmiech i po drodze przeglądając się w zwierciedle.
Obejrzawawszy się raz jeszcze, panna Drobisz zwolna wyszła z pokoju, skinąwszy głową panu, który z gorliwością podwójną wrócił do swoich paznogci.
Nie będziemy opisywali przebiegu całej tej ważnej sprawy toaletowej, do której wkrótce przybył panu Onufremu pomocnik, niosący zimną, gorącą i ciepłą wodę, ręczniki grzane, gładkie, szorstkie i różne emulsye i płyny, potrzebne do odświeżenia skóry. Po krótkiej z nim naradzie co do stroju, po kilku próbach przed zwierciadłem, pan Onufry był gotów około południa z ubraniem i miał wychodzić do salonu, gdy z okna swego ujrzał zbliżający się pod bramę pałacową ekwipaż prawie nieznany. Natychmiast włożył szkiełko w oko aby rozpoznać kto to był i twarz mu się powlokła jakąś niedostrzeżoną chmurką. Gość był tu zawsze pożądanym, bo życie na wsi zbyt jednostajnością nużyło; tym razem może przybywający nie przypadł do smaku. Poznał, a raczej domyślił się w nim gospodarz hrabiego Ludwika, a — posądzał go o „emablowa-