Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie“ przy pięknej Idalii, która dlań okazywała się dosyć łaskawą.
Pan Onufry nie był zazdrosnym, bo nie wypadało, ale wolał tych, których żona mniej dobrze przyjmowała. Ludwik pierwszy podobno raz odwiedzał ich na wsi; wprzódy, dosyć często, może zbyt nawet często spotykali się z nim w mieście...
Gdy się to działo w pokoju pana, z okna drugiego skrzydła pałacu pani Idalia, ubierająca się jeszcze, bo tu codzienny nawet strój był sprawą niesłychanej wagi — dostrzegła gościa, a ponieważ osoba jego mogła wpływać na toaletę, wysłała natychmiast Basię, aby się koniecznie dowiedziała kto przyjechał.
Gdy faworyta wróciła z imieniem hrabiego Zamieńskiego, pani siedząca przed lustrem leciuchno się zarumieniła. Basia z trochą złośliwości spojrzała na nią.
Suknia lila z białemi koronkami już przygotowana, została odprawioną do szafy, a czarna zadysponowaną. W czarnem uroczej Idalii było jeszcze majestatyczniej.
W ciągu ubierania zamyślona była i milcząca, udając nawet przed swą Basią, której żadne udawanie w błąd wprowadzić nie mogło, że gość ten nic a nic ją nie obchodził. Jednak suknia i przybrane do niej akcessorya, mówiły wiele.
W salonie witali się już dwaj — jakby to powiedzieć? nie wiem! bo nie przyjaciele. Ludwik pocichu, szydersko nazywał pana Onufrego: Le beau Dunois, a pan Onufry dawał mu przydomek: Louis le Fat. Jednak nie przeszkadzało to najserdeczniejszym uściskom.
— Wiesz że spełniłeś miłosierny uczynek, — odezwał się gospodarz — nas odwiedzić to jak chorego, bo my chorujemy, słowo ci daję, na „ziewanie“.