Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie zaś! proszę jaśnie pana, nie zwierzała się ona nikomu, oprócz jedynego faworyta swojego, który u niej od dziecka prawie służył i w którym miała takie zaufanie, że był on więcej niż prawą ręką. Trzymał pieniądze, zawiadywał kasą, jeździł za interesami — słowem, podkomorzyna w nim miała więcej niż sługę.
Potrząsł głową.
— On też przecie wiedzieć musi, co się z kapitałami stało? — zawołał hrabia.
Kuternoga ruszył ramionami i głową potrząsnął, śmiejąc się.
— A juści powinienby wiedzieć on, a kiedy nie to chyba nikt...
— Pytano go?
— O! o! mało nie na męki brano, duszono starego, ale się do niczego nie przyznał — rzekł arendarz.
— Mógłże sobie przywłaszczyć? — badał gość.
— A! uchowaj Panie Boże! — podchwycił Kuternoga — to nie taki człowiek! Poczciwość chodząca, a najlepszym dowodem że sobie nie wziął, jest to, że sam z głodu umiera prawie.
Tu wpadłszy raz na przedmiot, który jego samego żywo obchodził, arendarz mówił dalej:
— Człowieka tego trzeba znać, bo to coś osobliwszego. Na punkcie uczciwości ani go nawet posądzać można, ale dziwak. U pani podkomorzynej był on wszystkiem, rządcą, plenipotentem, ekonomem, kasyerem, pisarzem i lokajem. Przywiązany był tak do niej, że gdyby mu była i drwa rąbać kazała i gnój wozić, nie wzdragałby się.
A myśli pan, że nieboszczka mu choć los zapewniła? Gdzie tam! Mówią, że chciała to uczynić, bo mu już wprzódy, ażeby go nie wypędzono, zapisała formalnie chatę i o-