Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/201

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    współczucia, przyjmował go z największą uprzejmością.
    Podkanclerzy począł od zażaleń na całe postępowanie żony, a nie śmiąc wyraźnie obwinić króla, dał się domyślać jego winy.
    Nuncyusz wcale tego rozumieć nie chciał,
    — Żona powinna powrócić do mnie. Wasza Eminencya rozkażecie klasztorowi, aby mi ją wydał. Niéma żadnego powodu do rozłączenia się, a ja go nie chcę i nie dopuszczę.
    Nazajutrz dał mu się wypowiedzieć, wyskarżyć, ile chciał; słuchał z bezprzykładną cierpliwością.
    Wśród najgorętszego rozwodzenia się nad gorszącym postępkiem kobiety Włoch dał znak, z najzimniejszą krwią, aby podano — czekoladę. Chciał nawet napoić nią podkanclerzego, który szorstko odmówił, co nie przeszkodziło nuncyuszowi z wielką gracyą, białą rączką przyozdobioną przepysznym pierścieniem ze szmaragdem, maczać biszkoptów w wonnym napoju i pożywać ich z błogiem zadowoleniem.
    Skończył naostatek podkanclerzy, nuncyusz filiżankę postawił, usta otarł i począł z uśmiechem:
    — Ubolewam sercem całem, nad nieszczęściem jakie was, dostojny panie, dotyka radbym z duszy zaradzić temu, ale kościół w takich razach