Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/187

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Kwarciani, piechota zaciężna, tak zwane pułki niemieckie, Przyjemski z działami, wierne królowi chorągwie panów i senatorów z kolei bijąc w bębny, przy odgłosie trąb, z rozwiniętemi chorągwiami wyciągały, a szlachta przecierając oczy, klnąc, z trochą wstydu a złością wielką, patrzyła osłupiona.
    Dopieroż jeden do drugiego z namiotu do namiotu poczęli wołać:
    — A co?... król nas Kozakom na zakąskę porzucił! Ciągnie... jak Boga kocham... wojsko całe z nim.
    Ponuro spoglądali niektórzy i we mgnieniu oka odziewać się zaczęto.
    Chciano do króla posłów wyprawić, ale dano znać, że on, rano bardzo wyjechawszy, już o parę mil być musiał. Z panów senatorów mało kto pozostał; ci, co spóźnili się, zwijali namioty i siadali na konie.
    Jeden tylko podkanclerzy za królem nie jechał.
    Kupami się poczęli gromadzić ci, co wczoraj najgłośniej wykrzykiwali, ale z twarzami powarzonemi. Inni sobie dodawali otuchy, powtarzając:
    — Cóż wielkiego? tośmy uczynili, czegośmy chcieli. Nie pójdziemy, lecz pociągniemy do domów; król nami wzgardził, słowa nam dobrego