Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/185

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    ce, jakby chciał koniec uczynić rozmowie i rzekł zimno:
    — Wszakżeście wy się uroczyście zobowiązali, waszym wpływem ukołysać umysły: nie dokazaliście tego, więc król już nadzieję stracił.
    — Nie dokazałem tego — krzyknął gniewnie Radziejowski — bo zapóźno król mi to powierzył. Przystępu do niego nie mam, zaufania nie mam: więc i uczynić nic nie mogę.
    Gdyby się był całkiem zdał na mnie, dziś stałyby rzeczy inaczej.
    — A! a! — westchnął Leszczyński — i oczy spuścił na brewiarz.
    Podkanclerzy wiedział, że już tu nie ma co robić dłużej, i wyszedł z namiotu.
    Ci nawet, którzy nigdy szczególnej miłości dla króla nie mieli, musieli się teraz nad nim litować.
    Ostatki energii, woli, męztwa, wyczerpał w tej wojnie; widziano go niezmordowanym, narażającym życie, po kilka nocy w stalowej koszuli ledwie drzemiącym chwilę, objeżdżającym straże, stojącym wśród kul, nieszczędzącym siebie, gotowym na największe ofiary.
    Wszystko to kończyło się rzuconą mu w oczy najniedorzeczniejszą potwarzą i odstępstwem.
    W godzinie tej gorzkiego rozczarowania Jan Kazimierz ostatek jeszcze dobrej woli kładł na