Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy na dworze nie bywał, ludzi nie widział. Ona się zbija swoją niedorzecznością.
— Niestety! — przerwał chorąży — znał ten, co ją wymyślił głupotę tłumu między który puścił tę potwarz N. Panie! podkanclerzy...
Król ręką rzucił.
— Znam człowieka — odparł — znosić go potrzeba, bo go nic nie nawróci, ani naprawi. Wyprze się własnych słów, wyprzysięże.
Ja, stoję przy swojem — dodał — każcie się wojsku sposobić. Szlachta chce li, niech obraduje w kole, leży, ciągnie, czyni, co się jej podoba: moja cierpliwość doszła do kresu.
Chcę widzieć waszę twierdzę w Brodach, wojsko niech ciągnie pod Krzemieniec, tam się nasze losy rozstrzygną.
Pomiędzy wojskiem i królem z jednej, a pospolitem ruszeniem z drugiej strony, dnia tego rozbrat się stał widocznym. Wczorajsze narady, spisywanie punktów, obelżywe zarzuty przeciw królowi doszły do największego rozpasania. Działo się to jawnie, wyzywająco.
Niemieckich pułków ani starszyzna, ani żołnierze około obozu pospolitego ruszenia pokazywać się nie mogli, obchodzono się z nimi prawie jak z nieprzyjaciółmi.
Król przez cały dzień był czynnym; przysposabiano się ciągnąć dalej.