Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy niosą... Pójdę z wojskiem sam!... rozumiesz to — pójdę sam!
I z naciskiem powtórzył kilkakroć.
— Rozumiesz to — pójdę sam.
Wieczora tego w obozie, można się było sądzić nie wśród wojsk i rycerstwa — ale jakby na burzliwych sejmikach.
Gdyby ladajakie Kozactwo napadło naówczas, zaattakowanych i rozgorączkowanych-by brało gołą ręką — taki szał panował między szlachtą, a od niej i do wojska przechodził.
Kozacy, wojna, ojczyzna, niebezpieczeństwo — wszystko było zapomniane; burzono się przeciwko królowi, jakby on był winien tylko.
I ciągle powtarzało się jedno, czego nauczyli przewódzcy. — Niech król idzie ze swymi Niemcami; szlachta darmo służyć nad dwa miesiące nie jest winna. Myśmy swoje zrobili. Koło zwołać, sądzić. — Dosyće-śmy się najedli nędzy... do domów!...
Jedno z najburzliwszych takich kół z Krakowianów i Sandomierzan złożone, do których co było gardłaczów, opojów i warchołów się zbiegło, położyło się pomiędzy namiotami z takim wrzaskiem i miotaniem się, jakby miało, tuż za szablę porwawszy, na królewskie się rzucić. Mówca jeden po drugim występował na starą okiennicę, gdzieś w miasteczku wydartą, którą próżną be-