Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/161

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    pierwszy podkanclerzy się zjawił po mszy w królewskim namiocie. Zasłyszawszy, iż Jan Kazimierz ciągnąć chciał, co najśpieszniej za uchodzącymi — wtrącił z kompassyą niby dla króla.
    — N. Panie, próżno to o tem mówić na razie, dopóki się szlachty nie uspokoi, od wczora już tam między nią wre na gwałt do domów powracać.
    Król się żachnął oburzony.
    Jako? — zawołał — i mnie, wodza a króla, mieliby porzucić i odbieżeć? Nie wierzę, aby Polska szlachta do tego zdolną była.
    Westchnął z kondolescencyą Radziejowski.
    — Nie mówię — rzekł — aby to mieli uczynić, bo z nimi trzeba umieć poczynać, to się ich poprowadzi, gdzie się zażąda; ale dziś takie hasło — do domów.
    Jadę z obozu od pospolitego ruszenia sandomirskiego; po drodze nic nie słyszałem, tylko wołanie — do domów.
    Poczęli się schodzić inni senatorowie, wszedł biskup Leszczyński, Jan Kazimierz się do nich zwrócił.
    — Posłuchajcie, co pan podkanclerzy przynosi — rzekł — wierzyć-bym nie rad, aby mnie wsztychu porzucić miano.
    Książę Dominik Zasławski, który tylko co wszedł do namiotu, odezwał się ponuro: