Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mywano, konia wspiął i puścił się na lewe skrzydło.
Cztery godziny trwał krwawy bój, a nietylko, że Tatarzy nie ustępowali, ale cisnęli tak przemożnie, iż pułk hetmański Potockiego nawpół uszczuplony zeszedł z placu, a nawet chorągiew stracił, którą Brzostowskiemu chorążemu z rąk wydarto.
Król, który jej z oczów nie stracił, krzyknął z bólu wielkiego, i choć go dodani dla bezpieczeństwa stróże, nadbiegli z Kłodzińskim, pochwycić i wstrzymać usiłowali, nie dał się ująć, aż do placu boju docierając.
W sam też czas się to stało, bo część szeregowych, przełamana, cofać się poczęła, gdy wśród siebie króla postrzegła.
Król wołał podnosząc ręce.
— Naprzód! naprzód, na Boga i na ojczyznę zaklinam was. Co życie warte ze sromem, obróćcie się ku nieprzyjaciołom! Posiłki idą: przełamać trzeba, choćby przyszło ginąć! Jam też życie dać gotów.
I głos ten królewski i wysiłek nowy naostatek szalę na stronę walczących chorągwi naszych przechylił. Poczęli się mieszać Tatarowie i pierwsi naprzód z kraju pierzchnęli. W pośrodku wielkiego ścisku, dopóki ich szable nie przerzedziły, jeszcze się opierali, ale i tu już zamieszanie się