Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 03.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kłem szczęściem, a że się ustąpieniem pułków odkryły pospolite ruszenia, Krakowska, Sandomirska, Łączycka i Ruska szlachta poparła też za przewódzcami.
— Albośmy to gorsi! Zmusili prawie wojewodów swych i popędzili.
Król patrzał. Nie było ci w tych ziemiach i powiatach ani szyku, ani ładu, jak w wojsku ćwiczonem, ale za to gorącość wielka i szło to, jak wicher i burza, z wołaniem, ze wrzawą, i impetem, drudzy Tatarowie.
Więc było patrzeć na co teraz, bo Tatarowie, co się tak zrazu ochoczo stawili, a wyzywali i wiskiem a śmiechem wołali ku sobie, gdy ich nabito kupę, że się trupy wałem położyły, zgięli się naprzód, połamali, aż i pierzchać zaczęli.
Zdala widać było, jak końskie ogony, które nad niemi miasto chorągwi powiewały, ku lasom się zawracać poczęły; toż i owa tłuszcza pierzchnęła.
Wsiadł dopiero Koniecpolski na nich i ciąć począł, a napędziwszy w nizinę i błoto, gdzie z grzęzawicy się dobyć było trudno i ucieczką salwować, nasiekł ich moc wielką.
Poczynało się zmierzchać, gdy na równinie przed królem Tatarów i zmieszanych z nimi Kozaków nie stało, tylko pstro się na polu zdala wylegały trupy, między któremi też i męż-